poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Portret, kochanka i ja

Nie wszystkie filmy, o których piszę są dobre. Zwracam jednak uwagę na uczucia pojawiające się po
pierwszym seansie lub po pierwszym słuchaniu ścieżki dźwiękowej. Sporą część filmów, z tych których nie oglądałem, oceniam jako dobre choć nie opisuję w ich przypadku uczuć mi towarzyszących. To obrazy, do których mogę wracać co jakiś czas odkrywając w nich nowe rzeczy. Działają na moją wyobraźnię, są powrotem do tamtego czasu - sentymentalną podróżą w miejsca, w których nie pojawiłem się z racji / z tej prostej przyczyny iż nie było mnie wtedy na świecie. Ale też w miejsca, w których mógłbym się pojawić lecz z różnych przyczyn nie było mi to dane. Nie miałem czasu. Zbyt wiele trzeba by pieniędzy. Za bardzo skomplikowana podróż. Za mało urlopu. No i takie właśnie mnożenie przyczyn i usprawiedliwień.

Film Radosława Piwowarskiego już za pierwszym razem przeniósł mnie w "te" miejsca i w "tamte" czasy. Zostanę tam najprawdopodobniej na bardzo długo. Bo to świat niezwykle ułomny i nieporadny. A przez to bliski i zrozumiały. Niespełnione pragnienia często bywają szkaradne a ludzi nie znających szczęścia deformuje ich własna tęsknota. Dlaczego więc stają się nam bliscy właśnie Ci, którzy nie są piękni i przystojni? Skąd we mnie tyle współczucia dla tego, przed czym właściwie powinienem uciekać? Skąd ta fascynacja tym, czego naśladować mi nie przystoi? Może to poczucie bezpieczeństwa bo przecież lata młodzieńczego buntu już dawno za mną?

Kuba chce wrócić choć na chwilę do lat swojej młodości. Opowiada o tych czasach swojej córeczce Zuzi. Tata pragnie ponownie zasmakować tego, co tworzyło czas jego dorastania. Dziewczynka chce odnaleźć mamę... Na ich drodze pojawia się niespodziewanie kobieta. Piękna i ekscentryczna i niespełniona w miłości Diana.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz